piątek, 13 maja 2011

ROZMOWY O ZMIERZCHU 4

WYBACZYĆ I ZAPOMNIEĆ...

Pewnemu młodemu człowiekowi nie odpowiadało, nudziło i irytowało życie z rodzicami w małym miasteczku, postanowił więc wyjechać do wielkiego miasta, aby tam mieszkać i pracować oraz zażywać swobód i atrakcji. Ojciec argumentował i odradzał, matka zalewała się łzami, ale syn był nieustępliwy i po awanturze wyjechał.


Jednakże to co z daleka wydawało się łatwe i miłe, przy bliższym poznaniu okazało się trudne i przykre. Młodemu człowiekowi z prowincji brakowało wykształcenia, obycia, wielkomiejskiego cwaniactwa. Niewiele umiał, a ponieważ nie umiał również kłamać i nie potrafił dobrze „sprzedać siebie”, gdy stracił jedną pracę, bardzo mu było trudno znaleźć następną. W końcu wpadł w złe towarzystwo i w kłopoty różnego rodzaju, co zupełnie obrzydziło mu pobyt w wielkim mieście. Postanowił wracać. Spakował torbę, poszedł na dworzec kolejowy, wsiadł do pociągu. Jego dom rodzinny był niedaleko torów i aby dojechać do miasteczka trzeba było najpierw koło niego przejeżdżać. Po paru godzinach jazdy, stanął przy oknie i kiedy już zobaczył z daleka dom, przestraszył się, zrobiło mu się nieswojo i głupio, i zamiast wysiąść w miasteczku, pojechał do następnej stacji, gdzie wysiadł i poczekał na pociąg idący w przeciwnym kierunku, z powrotem do wielkiego miasta.

Tęsknota za rodzicami i domem była coraz silniejsza. Próbował ją zabijać na wszelkie sposoby, lecz wszystko na próżno. Wiedział, że musi wrócić, ale nie wiedział jak to zrobić, nie wiedział czy rodzice mu przebaczą i przyjmą z powrotem. Napisał do nich krótki list, w którym nieśmiało wyjawił swój zamiar. W tym liście poprosił, żeby dali jakiś, widoczny z daleka znak swojego przebaczenia, np. aby na drzewie rosnącym przed domem powiesili białą chusteczkę, którą on zobaczy z okna pociągu i tylko wtedy wysiądzie na stacji w miasteczku.

Odczekawszy kilka dni, wsiadł w pociąg i pojechał. Jakież było jego zdziwienie, wzruszenie i radość, gdy przejeżdżając koło domu, ujrzał drzewo szczelnie obwieszone białymi chusteczkami...

Trudno powiedzieć jak wielu współczesnych chrześcijan nadal modli się regularnie – a jeśli nawet to robi, to czy rozumie słowa, które mechanicznie powtarza – niemniej jednak każdy zna taką oto formułkę: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom...” W pierwszej jej części domagamy się od Boga, aby wybaczył nam to, co myślą, słowem i uczynkiem popełniamy przeciwko Niemu i bliźnim, dając Mu do zrozumienia, że jest do tego zobligowany, bo my przecież (domyślnie: cały czas) „wybaczamy naszym winowajcom” myśli, słowa i czyny, popełnione w stosunku do nas niejednokrotnie z naszej winy i pod wpływem naszej prowokacji. Sens tego wersetu jest dziwny, bo przecież codzienna obserwacja wykazuje, że to nasze „wybaczanie winowajcom” jest niezmiernie rzadkim zjawiskiem, a fakt powstania tego zalecenia dwa tysiące lat temu świadczy, że problem wybaczania (a raczej jego braku) nie jest wcale nowy i był aktualny również w tamtych czasach. Jakby jednak nie było, Bóg jest zbyt wielką mocą, żeby można jej było stawiać warunki, dlatego zgodnie z zasadą zaczynania wszystkiego od siebie i z przeświadczeniem, że nikt z nas „nie jest bez grzechu”, powinniśmy ze swej strony zrobić pierwszy krok i najpierw sami zacząć wybaczać, jeśli chcemy wybaczenia boskiego i ludzkiego.

Mądrzy ludzie mówią, że wybaczenie nie jest możliwe, jeśli w człowieku nie ma miłości. Tylko serce nią przesiąknięte i rozświetlone posiada warunki i środowisko do wytworzenia się tolerancji i pobłażliwości dla wad, przewin i słabości bliźnich, a także miłosierdzia i litości. Musimy zatem posprzątać je, wyrzucając z niego złość, nienawiść, nietolerancję, okrucieństwo i niesprawiedliwość – czyli to wszystko, co czyni nas ludźmi „bez serca”, którzy nie potrafią ani wybaczyć, ani tym bardziej zapomnieć. Po prostu bez kochania bliźniego nie będzie prawdziwego wybaczania, zaś bez wybaczania bliźniemu, nasza prośba (czy raczej żądanie) o "odpuszczenie win", będzie nieszczera i po prostu nie na miejscu.

A więc bez miłości ani rusz. Im większa miłość duszy, tym więcej win zostaje nam wybaczonych, zaś im więcej zostanie wybaczone, tym dusza jest bardziej wolna, lekka, czysta, zwiewna i tym bardziej zdolna do najwyższych uczuć. Im więcej w niej miłości, tym swobodniej i łatwiej wybaczać błędy, słabości i niedoskonałości innym – tym mniej pychy, która jest głównym czynnikiem nie pozwalającym nam wybaczać.

Życie samo dostarcza przykładów. Kilka lat temu z okazji 50-tej rocznicy Powstania Warszawskiego w wieczornych dziennikach telewizyjnych prawie wszystkich stacji australijskich wyświetlono dokumentalną składankę nakręconą przez którąś z amerykańskich korporacji, która w iście telegraficznym skrócie przedstawiła co to było Powstanie, o co w nim chodziło, jak się potoczyło i zakończyło oraz jakie były jego efekty. Pokazano trochę zdjęć archiwalnych, trochę współczesnej Warszawy i na tym tle – jak to jest w zwyczaju – wywiady uliczne. Podczas jednego z nich, dobrze ubrana pani w wieku między 60 a 65, mówiąca biegle po angielsku, oświadczyła między innymi: "Wybaczyć możemy, ale zapomnieć – nigdy!"

Stało się to tak nagłe, że nie byłem w stanie powstrzymać się od sardonicznego śmiechu i uwagi, że moim zdaniem bez zapomnienia wybaczenie jest funta kłaków nie warte, a właściwie zupełnie niemożliwe, ponieważ prawdziwe wybaczenie, to nic innego, jak wymazanie raz na zawsze tego czegoś, co ktoś nam zrobił – zapomnienie tego raz na zawsze, uczynienie tej sprawy „niebyłą”.

Naturalnie moje przekonania nie przypadły obecnym do gustu. My, Polacy, jesteśmy narodem niesamowicie drażliwym, o bardzo specyficznie ukształtowanym poczuciu honoru, a ostatnio zapanowała u nas moda na przepraszanie nas za to, co dawne pokolenia innych narodów zrobiły dawnym pokoleniom naszego narodu. Możemy się bowiem zdobyć na "wybaczenie" pod wpływem wspaniałomyślności, ale nie kierowani współczuciem, czy raczej współ-odczuwaniem, nie mówiąc już o poczuciu ogólnoludzkiego braterstwa. To nie pozytywne uczucia kierują nami w akcie wybaczania; to nie zdrowy rozsądek, który dąży do łagodzenia spraw międzyludzkich i problemów międzynarodowych, lecz durna pycha, która niszczy w zarodku uczucia oraz zaślepia rozum. Wybaczanie pod wpływem wspaniałomyślności nie jest wybaczaniem, ponieważ liczy się wybaczający i czyniony przez niego akt wybaczania, a nie czyn, który ma być wybaczony oraz osoba, która ten czyn popełniła. W wybaczaniu pod wpływem miłosierdzia, będącego pochodną miłości, nie liczy się i właściwie nie istnieje osoba wybaczająca, lecz jedynym ważnym elementem jest osoba, której się wybacza. W końcu przecież nie o to chodzi, aby tę osobę jeszcze bardziej upokorzyć, lecz o to, aby jej ulżyć, "podźwignąć jej potępienie", oczyścić ją poprzez wymazanie, zapomnienie przewinienia. Im cichszy jest akt wybaczania i im mniej jest w nim ego wybaczającego, tym większą wartość ma i tym jest bardziej zupełne wybaczanie. A więc wybaczanie pod wpływem wspaniałomyślności jest zwyczajną hipokryzją, ponieważ pod płaszczykiem czynienia dobra, czyniący eksponuje siebie i swoją „wspaniałość”, zaś czyn popełniony i osoba, która zawiniła, są jedynie dekoracją, sceniczną oprawą do zareklamowania swojej, fałszywej zresztą, dobroci.

Nasze „wybaczanie”, nasza wspaniałomyślność w stosunku do bliźnich, do innych narodów, które w przeszłości coś nam złego zrobiły, są śmieszne i naiwne, gdy patrzy się na nie z boku. Kobieta z warszawskiej ulicy, której jako jednej z wielu podetknięto mikrofon, uważa się za reprezentantkę narodu polskiego, za rzecznika opinii publicznej – jednym słowem za „VIPa”, który ma prawo do podejmowania tak brzemiennej w skutkach decyzji, jaką jest wybaczenie lub potępienie nie byle kogo, bo całego obcego narodu. Dlatego tak trudno tej pani zapomnieć, dlatego tak trudno jej jest w ogóle dopuścić możliwość zapomnienia. Gdyby bowiem jej chęć wybaczenia wynikała z pobudek czysto humanistycznych i humanitarnych oraz "kochałaby bliźniego jak siebie samego", nie zachodziłaby konieczność wybaczania i zapominania, bo od początku nie byłoby w niej poczucia krzywdy, świadomości popełnienia złego, pamięci o popełnionym czynie i chęci odwetu – nie byłoby zatem czego wybaczać i zapominać. Nie byłoby po prostu sprawy.

Wybaczenie i wymazanie z pamięci jest przerwaniem łańcucha, składającego się z kolejnych aktów rewanżu, zemsty, oddawania sobie obelgą za obelgę, policzkiem za policzek, obrazą za obrazę, cierpieniem za cierpienie, śmiercią za śmierć. Aby móc się nazwać CZŁOWIEKIEM musimy natychmiast, tu i teraz przerwać ten łańcuch raz na zawsze. Nie zastanawiając się dlaczego, nie analizując swoich racji, nie spekulując i „nie robiąc łaski” nikomu, nie eksponując swojej wspaniałości i dobroci – po prostu wybaczyć i zapomnieć, czyniąc tę sprawę niebyłą, anihilując ją w stu procentach. To jest prawdziwe wybaczanie i jest ono tym pełniejsze, im nasza miłość bliźniego jest większa i bardziej uniwersalna. A kiedy uda nam się to zrozumieć i zastosować, na pewno i nam też będzie dane ujrzeć drzewo obwieszone białymi chusteczkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz