piątek, 13 maja 2011

ROZMOWY O ZMIERZCHU 2

PRAWDA W OCZY KOLE...

Prawie zawsze i prawie każdego. Któż z nas bowiem lubi, gdy mu się wytyka jego wady, słabości i błędy, nawet jeśli sam dobrze wie, że wytykający ma rację – a cóż dopiero, gdy jesteśmy przekonani, że nie ma racji i tylko się do nas przydziera? A właśnie tak zazwyczaj myślimy...


Weźmy taki przykład: jeśli zwierzchnik w pracy będzie się ciągle czepiał pracownika, krytykował go i skąpił mu dobrego słowa, to zamiast zainspirować go do lepszej pracy, większej wydajności, lojalności i oddania firmie oraz samodzielnego myślenia – spowoduje, że ten człowiek będzie pracował coraz niechętniej i gorzej, zacznie robić wszystko automatycznie i bez zaangażowania, a w końcu sam poprosi o wymówienie, albo trzeba go będzie zwolnić. To samo się odnosi do ucznia w szkole, któremu należy zwracać uwagę w odpowiedni sposób, zachęcając go do wzmożenia wysiłków. Właściwe działanie ze strony szefa w pracy i nauczyciela w szkole zależy od rozpoznawania, w którym miejscu krytyka z konstruktywnej zamienia się w destrukcyjną.

Ogólnie i krótko mówiąc krytyka konstruktywna prowadzi do poprawy sytuacji. Nie możemy wiecznie „głaskać” pracownika, który zawala robotę, obija się i lekceważy szefa, resztę personelu, klientów firmy lub odbiorców produkowanych przez nią towarów. Trzeba z nim pogadać w odpowiedni sposób naświetlając sprawę. Trzeba usiąść razem i wspólnie poszukać przyczyn pogorszenia się stanu rzeczy, a następnie wspólnie pomyśleć nad jego skuteczną poprawą. Może jest coś nie tak w organizacji firmy, a może jest jakieś niezrozumienie, nieporozumienie lub niezdolność do wykonywania danej pracy przez tego pracownika? Nie ma nic gorszego niż niedomówienia, które koniecznie trzeba wyklarować. Pozwólmy mówić obu stronom. Być może, iż taka postawa szefa (lub nauczyciela) nic nie zmieni lub nie zmieni od razu, ale jest ona przynajmniej wyrazem dobrej woli i próbą załatwienia sprawy polubownie. No i nie obciąża niczyjego sumienia.

Krytyka destrukcyjna uderza przede wszystkim w osobę krytykowaną, słusznie (choć niepotrzebnie) lub niesłusznie raniąc jej uczucia. Krytykując w ten sposób bierzemy na swoje sumienie wielki ciężar, bo niezależnie od wagi poruszanego problemu, krzywdzimy przy okazji człowieka. Waga sprawionej krzywdy jest na ogół o wiele większa od wagi sprawy, którą chcemy załatwić, a co najważniejsze, myśli raz pomyślanej nie da się cofnąć, a raz wypowiedzianego słowa nie da się tak łatwo zatrzeć. Poza tym, wbrew temu, co sobie na ogół krytykujący wyobraża, ten sposób destrukcyjnego działania nie tylko niczego nie załatwia, ale przeważnie sprawia odwrotny skutek. Uczeń skrytykowany, zrugany lub ośmieszony przez nauczyciela wobec całej klasy, zupełnie naturalną koleją rzeczy zacznie chodzić na wagary i opuści się w nauce, a pracownik, którego spotka coś takiego w pracy, znienawidzi szefa i będzie pracował niedbale.

Jaka by nie była krytyka, uderza ona w ego, w poczucie „ja”, w naszą własną, osobistą indywidualność, razi i rani naszą dumę, czyli wywiera wpływ na to wszystko, co stanowi o naszej iluzorycznej tożsamości. Im więksi i wspanialsi jesteśmy w swoim własnym mniemaniu, tym nas łatwiej urazić i obrazić, tym bardziej „prawda w oczy kole”. Będąc krytykowani siłą rzeczy przyjmujemy postawę obronną – defensywną, ale również często postawę atakującą – ofensywną, w myśl znanego porzekadła, że „najlepszą obroną jest atak”. Jednakże mądrzy ludzie na przestrzeni tysiącleci znaleźli jeszcze jedną, środkową drogę, a mianowicie tę introspekcję, o której wspomniano w poprzednim odcinku. Proponują oni, abyśmy słysząc słowo krytyki wymierzone w naszą stronę, spojrzeli w siebie i spróbowali obiektywnie powiedzieć czy krytykujący miał rację, a jeśli tak, to co „ja” w takim razie powinienem zrobić, żeby nie zasłużyć sobie na krytykę – jaka by ona nie była – w przyszłości. Dobrze w takim przypadku od razu powiedzieć: „Tak, masz chłopie rację... Trzeba będzie pomyśleć, jak to zmienić”, ale wiadomo, że coś takiego wymaga od krytykowanego nieco wprawy, no i sporej dozy pokory, o którą tak trudno w naszych czasach. Na razie więc dobrze będzie, jeśli przynajmniej – niezależnie od naszej reakcji – pójdziemy jednak po rozum do głowy i zastanowimy się od razu lub później, nie co zrobić osobie, która nas skrytykowała, lecz co zrobić sobie samemu „w sobie”, żeby ta w końcu nieprzyjemna sytuacja nie musiała się powtórzyć.

Mądrzy ludzie mówią, że cios może tylko zranić ciało, a myśl i słowo mogą tylko zranić ludzkie ego, czyli poczucie własnej wartości i ważności. Obelgi i złe myśli nie sięgają ludzkiej duszy, która jest niedosiężna dla krytyki, klątw i słów obraźliwych. To bardzo pocieszające, bo tylko to, co w nas iluzoryczne i niestałe można obrazić, zranić i skrzywdzić – naszego prawdziwego JA nie da się dosięgnąć, zniszczyć lub uszkodzić. Tak więc „prawda kole w oczy” jedynie naszą niepotrzebną dumę z niepotrzebnie pomyślanych myśli, niepotrzebnie wypowiedzianych słów i niepotrzebnych, niepotrzebnie dokonanych czynów. Po co nam zatem taka duma?

Problem polega na tym, że naszą wartość i ważność opieramy najczęściej na zupełnie fałszywych przesłankach. Jakże często mało ważni ludzie uważają się za bardzo ważnych, a niezbyt lub bezwartościowi za wartościowych! Daj komuś choć odrobinę władzy, a od razu ta cecha się ujawni. Takim ważniakiem potrafi być listonosz, konduktor, kontroler, panienka z bankowego okienka, sklepowa za ladą i policjant, nie mówiąc już o takich „autorytetach władzy” jak niektórzy urzędnicy w Radach Narodowych i innych urzędach, do których idziemy załatwiać nasze zwykłe sprawy. W zetknięciu z takimi ludźmi od razu widzimy kto jest kto, kto tu ma władzę i jakim śmieciem jesteś ty, petencie. A najbardziej dziwne, że ludzie ci są przecież po to, by służyć, a nie po to, żeby rządzić, stanowić i pomiatać ludźmi. Naturalnie im wyższe mniemanie o sobie, tym łatwiej urazić taką Osobę niefortunnym słowem, obrazić krytyką, zranić jej dumę i co za tym idzie pogrzebać sprawę, którą mamy do załatwienia. Dlatego na ogół idąc do takich miejsc robimy najpierw rozeznanie, kogo tam spotkamy i czemu ewentualnie będziemy musieli stawić czoła oraz zaopatrujemy się w jakiś „koński” środek uspokajający. Z takimi osobami postępujemy jak z jajkiem, czym naturalnie wbijamy je w jeszcze większą dumę i zadufanie w sobie. Niestety, na to nic nie możemy poradzić, bo jeśli coś nieodpowiedniego powiemy, to nie załatwimy sprawy, na której nam zależy.

Wracamy zatem do tematu poprzedniej rozmowy, w której mówiliśmy, aby zaczynać od siebie. Zacząć od siebie i przede wszystkim ograniczyć krytykowanie innych. Niechaj sobie żyją tacy, jacy są, jeśli jest im z tym dobrze. Zajrzeć za to w siebie, aby przekonać się czy to, co w nas takie wyczulone i wrażliwe na prawdę, naprawdę da się ukłuć przy następnej okazji. Bo to właśnie w nas samych jest to coś, co jest tak niesamowicie drażliwe oraz również w nas samych nie ma tego czegoś, co powinno być, ponieważ jest nam bardzo potrzebne do wybudowania niewidzialnej osłony zabezpieczającej przed emocjonalno-mentalnymi ciosami innych ludzi. Tym pierwszym, zbędnym czynnikiem jest DUMA, zaś tym drugim, niezbędnym, jest POKORA.

Czyżbyśmy mieli przestać mówić prawdę tylko z tego powodu, że może ona ukłuć bliźniego? Oczywiście nie. Prawdę musimy mówić zawsze. Musimy żyć prawdą i posługiwać się nią w każdych okolicznościach. Ale przecież nie kłamiemy, gdy coś przemilczamy. Jeśli okazuje się, że zwrócenie uwagi komuś może sprawić ból, a sprawa jest takiego rodzaju, że możemy lub nie o niej otwarcie powiedzieć, to powinniśmy „dla dobra sprawy” zmilczeć lub użyć całej dyplomacji na jaką nas stać, aby tego kogoś nie urazić. Bardzo często jest tak, że to my kierujemy rozmową i możemy się trzymać z dala od śliskiego tematu lub w razie potrzeby umiejętnie go zmienić. Są to tylko niektóre ze sposobów uchronienia się od „wykłuwania komuś oczu”, nawet jeżeli to wykłuwanie miało by się odbyć przy pomocy najprawdziwszej prawdy.

Tak więc krytyka konstruktywna polepsza i buduje, zaś destrukcyjna pogarsza i rujnuje. Ponieważ jednak wszystko zaczyna się i kończy w nas samych, więc tylko nasze nastawienie i podejście jest odpowiedzialne, który rodzaj zastosujemy. Nie urazimy nikogo, gdy podejdziemy do sprawy po przyjacielsku, pełni dobrej woli, z uśmiechem, taktem i kulturą, ale na pewno zrobimy sobie wroga, gdy podejdziemy do sprawy wrogo. Sprawiona krzywda lub dobro prędzej czy później, ale na pewno, wrócą do nas jak umiejętnie rzucony bumerang. W obu przypadkach otrzymamy z powrotem to, co wysłaliśmy, bowiem zawsze to, co wysyłamy, wraca do nas w identycznej postaci. Takie jest prawo Natury: siejąc dobro, zbieramy dobro; jeśli zasiewamy zło, musimy zebrać zło. „Gdyż każde drzewo z owocu własnego poznane bywa; boć nie zbierają z ciernia figów, ani z głogu zbierają winnych gron” – jak powiedział wielki nauczyciel.

A co zrobić z tymi, których dosłownie wszystko „w oczy kole”, bo ich ego jest spęczniałe jak balon i niedotykalskie? Tych powinniśmy zostawić i najlepiej się z nimi nie zadawać w miarę możliwości. Postępować z nimi jeszcze ostrożniej niż z zepsutym jajkiem i zgniłym pomidorem. Nie do nas należy tak budowanie w kimś, jak i niszczenie czyjeś dumy. Każdy dumę buduje w sobie sam i również sam musi ją zlikwidować, kiedy pewnego dnia zmądrzeje. Również nie do nas należy upokarnianie i upokarzanie innych – to się dzieje samo, gdy duma spada z wysokiego piedestału. Dlatego duma nie tylko nie jest powodem do dumy, ale jest przede wszystkim olbrzymią przeszkodą w normalnym życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz