piątek, 13 maja 2011

ROZMOWY O ZMIERZCHU 1

ZACZYNAJMY OD SIEBIE

Indyjska przypowieść mówi, że pewien chłopiec jadł za dużo słodyczy. Rodzice próbowali temu przeciwdziałać na różne sposoby, ale bez skutku. Ojciec postanowił zaprowadzić go do pewnego starca słynącego z mądrości, który mieszkał w odległej wiosce, aby mu przemówił do rozumu. Kiedy jednak przyszli i ojciec wyłuszczył przyczynę wizyty, starzec od razu powiedział: „Przyjdźcie do mnie jutro o tej samej porze”, po czym znowu zapadł w medytacyjny trans. Cóż było robić? Ojciec z synem poszli z powrotem, aby następnego dnia stawić się przed starcem o tej samej godzinie. Starzec powiedział: „Młody człowieku, to bardzo niezdrowo jeść zbyt dużo słodyczy. Koniecznie musisz przestać”. I zamilkł. Na to oburzony ojciec: „I to wszystko? Nie mogłeś mu tego powiedzieć wczoraj i nie narażać nas na podróż w tę i nazad?” Starzec odrzekł: „Widzisz, problem polega na tym, że ja też bardzo lubiłem i nadużywałem słodyczy. Do wczoraj. Bowiem, aby móc poradzić twojemu synowi, musiałem sam, chociażby na jedną dobę, pozbyć się nałogu”.


I właśnie na tym polega cały problem. Zanim damy dobrą radę naszemu synowi lub córce, podopiecznemu w szkole czy podwładnemu w pracy, wypada, abyśmy sami spełniali nasze własne oczekiwania w stosunku do tych osób. Inaczej mówiąc, najpierw musimy być tacy, jakimi chcielibyśmy widzieć naszych bliźnich. Bo czy to nie jest jasne, że nie będzie zbytnio przekonywującym palący nauczyciel, który usiłuje odwieść od palenia swoich uczniów? Albo ojciec krzywiący się przy każdym kieliszku, który na naiwne pytanie dziecka odpowiada: „Widzisz kochanie jakie to niedobre, a tatuś musi?” Już nie mówiąc o tym, co ten tatuś potem wygaduje i wyczynia przed oczami dziecka – jaki daje mu przykład! Dlatego jeśli chcemy pomagać, poprawę sytuacji musimy zacząć od siebie. Zanim z wzniosłymi hasłami pójdziemy uczyć innych i walczyć o poprawę świata, najpierw powinniśmy pomyśleć o sobie. To nie jest egoizm, lecz prosta konieczność, z której logiką każdy musi się zgodzić. Nie może bowiem człowiek nie umiejący pływać starać się o posadę ratownika na plaży – jeśli chce ratować ludzi, musi się sam najpierw nauczyć pływać, ba – musi zostać doskonałym pływakiem.

Jest jeszcze jeden powód. Nie możemy dzielić się tym i rozdawać tego, czego sami nie mamy. Ślepy nie może prowadzić ślepego, bo obaj w dół wpadną. Do pomagania ludziom najpierw sami musimy nabrać sił, wiedzy, przejrzeć na oczy, nauczyć się czegoś pożytecznego, odzyskać swój własny, wewnętrzny spokój, równowagę, harmonię; nabyć ogłady i kultury, postępować moralnie i uczciwie, hołdować najwyższym pryncypiom etyki. Tymczasem to, co widzimy wokół zdaje się zaprzeczać tej zasadzie. Ludzie na drabinie społecznej od samej góry do samego dołu szczodrze dają to, czego sami nie mają; uczą tego, czego sami nie potrafią; dają dobre rady, których nie stosują w stosunku do siebie; potępiają i karzą innych za to, co sami notorycznie robią, uczą miłości za pomocą nienawiści i tak dalej, i dalej – te przykłady można mnożyć bez końca, ale przecież każdy, kto uważnie obserwuje siebie i swoje otoczenie niewątpliwie zna ich pewnie setki.

Dziecko raczej nie bywa wzorcem do naśladowania dla swoich rodziców, a uczeń w szkole nie może oczekiwać, aby nauczyciele go naśladowali. Kolejność jest zawsze odwrotna, bo w grę wchodzi tu hierarchia starszeństwa i podległości. Taka jest kolej rzeczy, bo takie jest prawo Natury. Dopóki nie dorośnie i nie nabierze doświadczenia pod wpływem i za przykładem dostępnych mu autorytetów, dziecko jest na samym dole drabiny, dlatego wzorcami i autorytetami dla niego są rodzice, dziadkowie, starsze rodzeństwo, wujkowie i ciotki, na podwórku koledzy i koleżanki, a w szkole nauczyciele, dyrektor, a nawet i pan woźny. Dlaczego będąc tak dobymi, bystrymi i chłonnymi obserwatorami, dlaczego mając tak wiele wzorców i przykładów do naśladowania, „dobre dzieci” wyrastają na taką młodzież i na takich dorosłych, jakich znamy? A może to nie są właściwe wzorce?

A przecież to takie proste! Człowiek jest jedyną istotą w universum, która została obdarzona unikalną cechą: umiejętnością odsiewania plew od ziarna, czyli zdolnością rozróżniania pomiędzy tym co złe a tym co dobre. Żadne inne żywe stworzenie jej nie posiada i to właśnie powoduje, że człowiek jest na samym szczycie drabiny Stworzenia. Recepta jest prosta: nie robić tego co złe, a robić tylko to co dobre. Jest ona wprawdzie prosta, ale jej zastosowanie często jest niezmiernie trudne. Dlaczego?

Na przykład wielu ludzi powie, że kłamstwo jest złe, a prawda jest dobra, ale gdy przychodzi do praktycznej realizacji tej teorii, odsuwają na bok prawdę, a posługują się kłamstwem. Dlaczego tak się dzieje? Niektórzy z nich twierdzą, że prawda jest wprawdzie dobra, ale nieopłacalna; inni, że choć prawda jest dobra, to jednak „w tej konkretnej sytuacji” lepiej jest skłamać; jeszcze inni są hipokrytami, którzy głoszą szlachetne zasady, ale ich sami nie przestrzegają, bo uważają, że ich one nie dotyczą, zaś reszta to tchórze bojący się konsekwencji swoich słów i czynów – w tym wcześniej popełnionych kłamstw. Wielu jest również takich, dla których „cel uświęca środki”, czyli nie mają skrupułów, gdy wchodzi w grę osobista korzyść.

Druga trudność polega na tym, że często, pomimo posiadania tej unikalnej zdolności rozróżniania, nie możemy sobie poradzić z rozróżnianiem. Pomiędzy dobrem a złem jest tyle odcieni, że w pewnym momencie zatraca się granica, co jest naprawdę dobre, a co naprawdę złe, a zwłaszcza wtedy, gdy w jakiejś społeczności panuje etyczno-moralny chaos. Potrzeba pewnej wprawy, żeby dostrzec, że coś nie jest całkiem białe, całkiem uczciwe, całkiem w porządku. W grę tutaj wchodzi również – a właściwie przede wszystkim – ego, czyli poczucie swojego „ja”, które jest filtrem, pryzmatem załamującym promień prawdy i rzeczywistości, dając nam na przeciwległej ścianie miraż, iluzję, nieprawdziwą refleksję. Ego jest czynnikiem osobistym każdego z nas, który filtruje prawdę (lub kłamstwo) tak, jak MY tego chcemy, czyli skrzywia ją na NASZĄ indywidualną modłę, przedstawiając ją w takim świetle, jak NAM pasuje i jak NAM się podoba. W związku z tym dla Kowalskiego prawda Nowaka może być kłamstwem i vice versa. Mongoł (podobno) uważa za przysmak zieloną herbatę okraszoną zjełczałym masłem z kobylego mleka, Francuz zajada się żabami i ślimakami, a Polak nie może żyć bez kiszonych ogórków i kapusty, które inne nacje uważają za niejadalne, zepsute produkty.

Prawda jest zatem relatywna na naszym poziomie egzystencji. Czy jednak relatywna prawda może pretendować do wzniosłego miana Prawdy? Jeśli coś dla mnie będzie prawdą, a dla ciebie nieprawdą, to kto z nas ma rację? Ktoś z nas musi się mylić albo mylimy się obaj. Idąc dalej – jeśli dla mnie jakiś uczynek jest dobry, a dla ciebie ten sam uczynek jest zły, to jeżeli mnie ukarzą za jego popełnienie, ja będę się czuł skrzywdzony, podczas gdy ty będziesz uważał, że słusznie mi się należało. Taka sytuacja występuje zawsze wtedy, gdy Kali uważa, że przestępstwem jest „Kalemu ukraść krowę”, ale kiedy „Kali sam ukraść komuś krowę” – wszystko jest w najlepszym porządku. Najbardziej aktualnym przykładem takiej mentalności jest kryzys na Bliskim Wschodzie. Tymczasem, żeby prawda naprawdę mogła być Prawdą, musi być taka sama dla wszystkich, na wszystkich kontynentach i w każdym czasie.

Prawda relatywna dzisiaj jest taka, a jutro może być owaka. Widać to najlepiej na niwie naukowej. Piętnaście lat temu nauka autorytatywnie twierdziła, że universum liczy sobie tylko 15 miliardów lat, a dzisiaj twierdzi się równie autorytatywnie, że ma 20 lub więcej miliardów. Za następnych parę lat bez wątpienia okaże się jeszcze coś innego. Jaką ma zatem wartość taka „prawda naukowa”, do której co jakiś czas trzeba wprowadzać korygujące poprawki? Czy można ją w ogóle nazwać prawdą? A mimo to, w czasach, kiedy obowiązuje, prawda ta traktowana jest jako niepodważalny dogmat, a wszyscy, którzy poddają ją w wątpliwość są co najmniej laikami i ignorantami.

Wobec tego wielu z nas nasuwa się prosty wniosek, że prawda nie istnieje – że jest jeszcze jedną, a właściwie główną iluzją tego świata. Niektórzy uważają, że skoro nie ma jakiejś prawdziwej, uniwersalnej prawdy, która mogła by służyć jako wzorzec, to każdy może mieć swoją własną, przez siebie wyimaginowaną prawdę i może według niej żyć i postępować.

Jak się łatwo domyśleć takie podejście od razu dyskwalifikuje wszelkie społeczne, religijne i obyczajowe zasady etyczno-moralne i kodeksy prawne. Nasze ego mówi nam: „Co oni mi tam będą dyktować!” Więc każdy rodzic będzie po swojemu wychowywał swoje dzieci, każda szkolna reguła będzie uważana przez rodziców, dzieci i społeczeństwo za powrót do niewolnictwa w formie „pruskiej kindersztuby”, zaś obecność patroli policyjnych na ulicach nazwiemy powrotem do minionego okresu komunistycznego zamordyzmu. W ten sposób względność prawdy prowadzi prosto do zaniku społecznych zasad współżycia, a przynajmniej ich zamiany na papierowe pustosłowie, czego dalszym krokiem jest po prostu anarchia, spowodowana brakiem właściwych wzorców.

Jedynym wyjściem z sytuacji jest zatem poszukiwanie prawdy uniwersalnej, która wbrew temu, co się ostatnio twierdzi, istnieje. Początkowo nie jest łatwo ją znaleźć i rozpoznać, bo sami nie wiemy, gdzie jej szukać i jak ona w istocie wygląda. Tymczasem jest ona bardzo blisko – jest w każdym z nas i tam właśnie należy jej szukać. Rozpoznać ją można przy pomocy ponadfizycznego organu, który kiedyś dawno temu nazwano sumieniem, a psycholodzy zamienili jego nazwę na bardziej naukowo brzmiącą „intuicję”. Jest to coś w rodzaju bezpiecznika, kompasu moralnego, który reaguje w momencie, gdy właśnie mamy coś złego – lub niewłaściwego – pomyśleć, powiedzieć lub zrobić. Mówi nam, że to paskudne uczucie-przekleństwo, które właśnie wysłaliśmy w czyimś kierunku, wróci do nas w takiej samej lub spotęgowanej postaci tak samo nieuchronnie, jak fachowo rzucony bumerang. Objawia się w nas w postaci początkowo bardzo niejasnego poczucia, że coś w naszym zachowaniu „było nie tak”. W miarę jak coraz bardziej i częściej zwracamy na nie uwagę, zaczyna być ono coraz wyraźniejsze i coraz bardziej skuteczne. Po pewnym czasie dochodzi nawet do rozpoznawania naszych wcześniejszych myśli, słów i uczynków – z których niejednokrotnie byliśmy tak dumni – jako coś, z czego nie tylko nie powinniśmy być dumni, ale czego powinniśmy się wstydzić przed samym sobą i światem. I naturalnie nigdy więcej tego nie robić.

Dlatego mądrzy ludzie zawsze przestrzegali, żeby bardzo uważać na to, co się myśli, co się mówi, co się czuje, czego się chce, co się robi oraz jak się żyje. Jest to zwykła samokontrola, która tak bardzo się w życiu przydaje. A zwłaszcza w życiu tych, którzy chcą wyprowadzić swoje dzieci na porządnych ludzi, którzy chcą zdobyć wiedzę i powodzenie w życiu, którzy chcą uczciwie robić pieniądze w uczciwym i trwałym biznesie, który nie zniknie z horyzontu tak samo szybko, jak się pojawił. Nie mówimy tu zatem o żadnych nadzwyczajnych i nowych sprawach, lecz o zasadach sprawdzonych przez millenia w różnych cywilizacjach i kulturach, przez różne narody i rasy.

Aby świecić przykładem i tworzyć wzorzec do naśladowania, musimy zacząć poszukiwać w sobie tego, co zostało tak dawno temu zlekceważone i zapomniane. Zacznijmy od dziś, od teraz. Zapada zmierzch i zbliża się wieczór – zamiast włączyć telewizor z następną porcją ruchomych, kolorowych nonsensów, nie zapalajmy światła, lecz posiedźmy przez chwilę zastanawiając się nad minionym dniem. Zapytajmy siebie, swojego sumienia, czy wszystko było dzisiaj w porządku? Czy wszystko, co powiedzieliśmy było prawdziwe, czy było potrzebne i czy było grzeczne? Czy nasze zachowanie czasami nie skrzywdziło lub uraziło kogoś? Czy ten lub ów interes był naprawdę i całkowicie uczciwy? Czy nasze myśli były czyste, a nasze nastawienia i uczucia przyjazne? W dawnych czasach to podsumowanie przeżytego dnia nazywało się „rachunkiem sumienia”, dziś nazywa się to inteligentnie „introspekcją”, zajrzeniem w siebie i wyciągnięciem wniosków, co być może będzie nam w stanie pomóc jutro popełnić mniej życiowych pomyłek, być bardziej prawdomównym, uczciwym i szczerym w stosunku do siebie i bliźnich.

A kiedy przyjdzie to jutro, postarajmy się pamiętać, żeby zanim coś pomyślimy, powiemy i zrobimy, zastanowić się czy to jest potrzebne, czy to jest prawdziwe i czy to jest grzeczne. W ten sposób zrobimy pierwszy krok w kierunku poprawy samych siebie i zapoczątkujemy długi łańcuszek zmian w swojej osobowości. W ten sposób zaczniemy stawać się coraz lepszym mężem lub żoną, synem i córką, siostrą i bratem, nauczycielem i uczniem, pracownikiem i szefem, obywatelem i prezydentem, lepszym chrześcijaninem – jednym słowem zaczniemy się stawać po prostu lepszym człowiekiem, co stanie się wkrótce widoczne i odczuwalne dla innych ludzi. Ta inwestycja natychmiast zacznie nam procentować i wtedy będziemy mogli stać się wzorem dla innych i dając im dobry przykład pomożemy im w ich życiowych problemach o wiele lepiej i skuteczniej niż przy pomocy nakazów i zakazów, udawanego współczucia, egotystycznej wspaniałomyślności, doraźnej pomocy finansowej lub porady o wątpliwej jakości. Będziemy naprawdę pomagać bez bębnów i fanfar głoszących naszą wspaniałość i dobroczynność. Będziemy bowiem wtedy jak ten ratownik, który motywowany miłością bliźniego, nauczył się dobrze pływać i teraz może skutecznie ratować tonących.

A kiedy ci inni to zobaczą, też zapragną dokonać w sobie zmian i skorzystają z metod, które pomogły tobie się zmienić. A kiedy pomożesz w ten sposób otoczeniu, również i tobie będzie lepiej żyć. Tylko w ten sposób, tylko zaczynając od siebie, można uczynić świat lepszym i bardziej przyjemnym miejscem do życia. Lecz zmienić się musimy nie na jedną dobę jak ten indyjski staruszek z przypowieści, lecz trwale.

1 komentarz: